piątek, 27 lutego 2015

Throw back... Friday?

Friends are like potatoes.
When you eat them, they die.
;-)






Gosławice,
czerwiec 2014.


PeeS.
Bobery wygrały :-D


niedziela, 22 lutego 2015

Tyyyyyyle śniegu nasypao!


Po odsłonięciu zasłon w niedzielny poranek okazało się, że odwiedziła nas zima.
Wprawdzie ino na chwilę, ale zawsze coś ;-)
Długo nie myśląc, zarzuciliśmy na siebie najodpowiedniejsze ubrania (no, nie w moim przypadku, kurtka niestety się prała, został się jeno płaszcz), napełniliśmy butelkę płynnym, rozgrzewającym cudem i wyszliśmy zimnu naprzeciw. 
Dzięki pigwowej miksturze Henryka zimno nie było nam straszne ;-)





















Zima, zima, zima - pada, pada śnieg 
Jadę, jadę w świat sankami 
Sanki dzwonią dzwoneczkami Dzyń, dzyń, dzyń
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń!

Jaka pyszna sanna - parska raźno koń
Śnieg rozbija kopytkami
Sanki dzwonią dzwoneczkami Dzyń, dzyń, dzyń
Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń!

:-)


piątek, 20 lutego 2015

Hendmejd vol. 1.

Najwyższy czas na wzięcie spraw w swoje ręce.
Nie stać nas na meble?
Żaden problem.
Zrobimy se sami!
Stoliki, stoliczki, partio, regał?
Żaden problem.
Zrobimy se sami!
Nawet zamówienie przyjąłem na ławę. 
Zrobimy sami!
;-)

Tak oto powstawały mini-stoliki kawowo-herbaciane. Znane także jako biurko pod komputer i tablet graficzny, stół jadalny czy zwykły podnóżek.
Multifunkcjonalność górą! 





  

(Efekt prac niebawem.)


fot. fewshots & Mychalsky 

czwartek, 19 lutego 2015

Résumé.


Ponad 4 miesiące, 131 dni, 3144 godzin spędziłem w jednym z najbardziej lubianych przeze mnie miejsc.
Dużo, czy mało - wystarczająco, by przekonać się, że to nie jest miasto, w którym mógłbym żyć.

Lubię klimat Krakowa, ludzi, Bracką, Wawel, burgery i Piwnicę pod Baranami.
Lubię spacery nad Wisłą, wycieczki rowerowe do Tyńca, wypady do teatru czy domowej roboty ale w TeaTime.
Lubię kiełbaskę z Nyski, lodowisko, Forum czy Poligamię (no, może mniej) ;-)
Lubię jeszcze dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt osiem innych miejsc.

Jednak w codziennym życiu tracą one swój urok.
Przeprowadzając się, brałem pod uwagę fakt, że będę miał mniej czasu na wypady na piwo, łyżwy czy zwykłe łażenie.
Nie spodziewałem się jednak, że praca ograniczy mnie bardziej, niż ta w Koninie.
Godziny, w których miałem dyżury uniemożliwiały pójście na zajęcia dodatkowe.
Ograniczały kontakty ze znajomymi.
Często krzyżowały moje plany.
Nie mogę narzekać - trochę się tam nauczyłem, miałem świetną ekipę (no, może oprócz paru wyjątków), poznałem mnóstwo ciekawych ludzi i wielu ciekawych pacjentów ;-)

Jest wiele powodów, dla których zdecydowałem się opuścić Miasto Królów.
Nie będę się rozpisywał.
Kraków jest drogi.
Konin jest tańszy.
Kraków jest daleko.
Konin jest bliżej.
Kraków jest fajny.
Konin też jest fajny, mimo, że to zadupie.

131 dni spędzonych w Krakowie to cudowny czas.
Dużo dobrego się wydarzyło.
Poznałem cudownych ludzi, ze znajomymi zacisnąłem więzi.
Bawiłem się, tańczyłem, śpiewałem.
Zaszywałem się pod kocem, wysłuchiwałem, płakałem.
Wypiłem niezliczone ilości wina, przejadłem kilogramy cukru i skrzynki mandarynek.
Co niedzielę brałem rytualną kąpiel w wannie, spałem nago ;-)
Mieszkałem w cudnym miejscu.
Wspomnień już nikt mi nie odbierze.

Czas zmienić kierunek.
Jedni mówią, że wracam z podkulonym ogonem.
Cóż, sam miałem takie podejście.
Ale z drugiej strony - ilu z tych 'jednych' kiedykolwiek spróbowało swoich sił w nowym miejscu?
Nie wydaje mi się, że wracam stamtąd jako przegrany.
Wiem, że jeśli będę chciał, mogę przenieść się w inny punkt na mapie.
Wiem, że dostanę tam pracę.
Wiem, że nie będę miał problemów z nawiązaniem nowych znajomości.
Wiem, że dam sobie radę.

A Konin...
Konin to taka moja mała Ojczyzna, do której zawsze można wrócić :-)
To taka mamuśka, która zawsze do cyca przytuli i powie: 'Fajnie, że wróciłeś, tęskniłam'.
































 









Było super, dzięki! ;-)