Ścieśniamy part 2. Wycieczki.
Przyjazdy, wyjazdy, objazdy, najazdy, przejazdy. Trochę tego było. W ciągu miesiąca kręcenia (niecałego nawet) zrobiliśmy ponad 400 km. Samochód, rower i nogi. Dużo, niedużo - zależy od punktu siedzenia. Dla mnie to sporo - film powstawał w sumie w jednym miejscu (oprócz kilku plenerów, o czym już za moment), położonym od Konina zaledwie o 10 km. W związku z niezbyt sprzyjającą pogodą jednoślady zostawały w domu, my jeździliśmy autem. I tak, krążąc między dwoma częściami miasta i wsią, pokonaliśmy spory dystans.
Nasze plenery filmowe zlokalizowane były od kilku do kilku do kilkunastu kilometrów od naszego 'serca', czyli chałupy Rołzi.
W tej samej miejscowości nagraliśmy sceny gry w koszykówkę, wykluwania się gęsi z jaja i 'morderstwa' wyklutego pisklaka. Pękające jajo dostaliśmy w prezencie od wylęgarni państwa Marcińców, za co bardzo dziękujemy (pierwsza na tym blogu reklama! :-D ). Nigdy wcześniej nie widziałem wylęgającego się pisklaka. Małe, brzydkie, mokre i śmierdzące stworzenie z dziobem i dwiema pokracznymi kończynami. Prawie tak samo brzydkie jak świeżo narodzone ludzkie dziecię. Różnica - pisklę nie darło się wniebogłosy.
Do mordu doszło na fermie Kazia, sąsiada moich rodziców. Kręciliśmy tam sceny z udziałem dwóch żywych gęsi. Najpierw dzieciaki zrzucały biedne zwierzę ze stołu (ja, jako 'fachowiec' czatowałem i łapałem). Dziewczyny zmontowały 'gąskę' z pianki i pociętej w cieniutkie plasterki żółtej gąbki, by nie narażać życia malutkich, żółciutkich i słodziutkich gęsich niemowlaków na niebezpieczeństwo. Zadaniem Eryka bowiem, było zrzucenie pisklaka z dużej wysokości po to, by udowodnić kolegom, że 'przecież przeżyje'.
Zdarzyło nam się nagrać jedną scenę w kościele parafialnym. Moment dość istotny, bowiem główny bohater składał tam swej matce przysięgę: 'Nigdy nie będę dla Ciebie ciężarem'. Niestety, Ksiądz Proboszcz nie chciał wziąć udziału w całym przedsięwzięciu, dlatego musieliśmy znaleźć księdza-zastępcę. Tym razem to rodzina Ewy przyszła z pomocą - jej dziadek zmienił na moment swój stan cywilny i duchowy (no i strój oczywiście).
Kolejną farmą, użyczającą nam swoich gęsi do nagrań była farma państwa Bryl z Rumina. Stworzyliśmy tam scenę, która mogłaby zostać użyta na zmaknięcie filmu.
Jedną z ładniejszych lokalizacji, położną w sumie najdalej, był Ląd. W początkowej wersji mieliśmy filmować w klasztorze, a dokładniej klasztornym sadzie. Po wykonaniu wielu telefonów, w końcu udało nam się uzyskać zgodę przeora. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że drzewa już przekwitły i cały urok dunder świsnął. Klnąc ciężko (oczywiście tylko tak, jak Kościół nakazuje) opuściliśmy mury ojców Salezjanów. Niespodziewanie, nieopodal nas wyrósł nagle piękny, śliwkowy sad. Właściciel, jak dobra wróżka, pokazał najpiękniejszą część sadu i pozwolił nam wejść i nagrać tam sceny, jakie tylko chcemy. (Zawsze wiedziałem, że wróżki istnieją!)
Tak oto powstał materiał do piętnastominutowego filmu (try-out'u) Rosanne.
Tak oto minął miesiąc ciekawej przygody.