Holandia i Niemcy w tydzień.
Nie wiem, czy to bardziej praca, czy nie czasem sport.
Stosunek przepracowanych godzin do czasu wolnego - 1:4.
Sport. Zdecydowanie.
126 godzin wypełniłem snem (oczywiście), spacerami, snem, jedzeniem (oczywiście), snem, jedzeniem, pracą przy komputerze, snem, robieniem pierogów, snem, jedzeniem bigosu, łażeniem po centrum miasta, jedzeniem okropnych, holenderskich słodyczy i spędzaniem wieczorów w doborowym towarzystwie.
I snem i jedzeniem.
Pierogi wyszły średnie, choć i tak o niebo lepsze niż w ostatnią Wigilię w Krakowie, klik. Pierogowe wsady zrobiliśmy z mięsem, pieczarkami i łososiem - do wyboru, do koloru. Łososiowe zdecydowanie pokonały konkurencję, choć mięso i grzyby deptały im po piętach (czy brzegach, jak kto woli). A tempo parowania bigosu z babcinych słoików było prawie tak szybkie, jak strzała wystrzelona przez Tyriona Lannistera we własnego ojca - promowanie naszej kuchni za granicą uważam zatem za bardzo udane ;-)
Stała się w czasie tego tygodnia, niestety, tragedia.
Moja piękna, limonkowa walizka podróżna straciła koło.
Niby nic strasznego, bo jedno z czterech możliwych do zamiany; jednak wraz z kołem urwał się spory kawał samej walizki, co uniemożliwiło transport mego bagażu na jakąkolwiek odległość (no, chyba, że komuś się strasznie nudzi i ma pokłady niewykorzystanej siły. Wtedy może ją nosić. 23 kilogramy nieporęcznego plastiku, oddam w dobre ręce. Tylko wypadające skarpetki musi zbierać, ot co). Ale! Kiedyś wspomniałem, że mam szczęście do ludzi. Mam też szczęście do ludzi, którzy wiedzą gdzie są wyprzedaże! A wszyscy wiedzą jak ja kocham wyprzedaże. I promocje. I z takiej wyprzedaży (ponad 70%chyba) pochodzi moja brand-nju walizka PRINCESS (nie, nie jest różowa ;-)).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz