Jeśli ma się czas oczywiście.
W sumie to ja nie miałem czasu, zbytnio.
A mimo to wracałem do domu przez sześć dni ;-)
Bo dlaczegóż by nie wpaść do Amsterdamu i Krakowa, zatrzymując się na noc w Zawoi, a dokładniej w Suchej Górze?
Z mojego kołchozu trafiłem do Mike'a, gdzie prócz wydawania pieniędzy i oglądania Gry o tron nie robiłem nic. No, ugotowałem kolację i robiłem musli na śniadania. No, i poszliśmy jeszczę do cioci Ross na pizzę i tradycyjny, rodzinny gin&tonic. A tak to nie robiłę nic - cudowny czas :-)
Żądza rozwoju fotograficznego w stronę wnętrz spowodowała wyjazd do Suchej Góry. BARDZO spontaniczny wyjazd, wciśnięty między kolację w Forum w Krakowie a imprezę ze znajomymi. Ponad 70km od stolycy Maopolski, a co tam! Mały domek we wsi zabitej dechami, na końcu świata. Fajny ten koniec świata, muszę przyznać.
Z końca świata przez Wadowice (trza było hajs na gwałt na konto wsadzić) pojechalimy do Smoka. U papieża prócz kremówek zjedliśmy całkiem niezłe i niedrogie włoskie żarcie, gotowane przez czarodziejów z jakiegoś ichniego stowarzyszenia kuchmistrzów. Spoko!
U Smoka obróciłem kilka butelek wina, zjadłem niedobrą pizzę, spałem na najwyższym dmuchanym materacu ever (mógłbym się połamać przy upadku na podłogę), zjadłem niezły krem z buraczków i poprawiłem kanapkami w blablakarze.
PeeS.
Kremówki są przereklamowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz