A, już wiem. Przecież padało i jeden dzień byczyliśmy się w schronisku :)
A zatem: kolejnego dnia (tego po deszczu), a zarazem ostatniego, wybraliśmy się na Połoninę Caryńską. Piękne miejsce, pięknie widoki, ach ach.
Po drodze Kucharz z Ł. odłączyli się od wycieczki i poszli dorwać kawał pysznego sera, zwanego bundzem. Świeży, jedzony na bieszczadzkim szczycie smakuje najlepiej na świecie, palce lizać!*
Później było pożegnanie, długa droga do domu i kąpiel w wannie. Bo zdarzyło mi się chyba zatęsknić jedynie za wanną.
*Jak wiadomo, podróżuję głównie po to, by jeść.
Oesu.
OdpowiedzUsuń