poniedziałek, 21 marca 2016

Szczyty szczytów!

Dziś, jak co weekend, wybraliśmy się z psami na niedługi spacer.
Postanowiliśmy wdrapać się na szczyt góry zaglądającej nam bezustannie w okna. Całe dwa okna, ale zawsze. Otóż góra zwie się Torres de la Umbría, 1283,978 m n.p.m..
Wyruszyliśmy wcześnie, czyli kilka solidnych godzin po pianiu kura. Po posileniu się jakże zdrowym jogurtem z nasionami chia i bombą witaminową w postaci owoców przeróżnych, spakowaliśmy kanapki, wodę, okrycia wierzchnie, zapasowe baterie i psie smycze. Poprawiliśmy wygląd zewnętrzny, obłożyliśmy się elektroniką i przekroczyliśmy próg groty.  
Podejście pod górę wydawało nam się łagodne, nie wspominając o samym szczycie. Na dróżce prowadzącej do podnóża góry omal nie wypluliśmy płuc. Osobiście czułem się jak pudzian w swojej pierwszej walce MMA. 
Zmożeni skwarem i trudem podróży przystanęliśmy na moment w lesie.
Później było już tylko gorzej - de la Umbría urosła nagle i przekręciła do kąta przynajmniej 45°
Co ciekawe, psy radziły sobie wyśmienicie. Nawet mały Péron, z nóżkami cienkimi jak patyczki wlazł na sam szczyt.
Na szczycie czekała na nas stara wieża obserwacyjna. Mieliśmy nadzieję zajrzeć do środka, ale okazało się, że to jakiś dziwny twór bez wejścia. Smutek.
Jako że to nie był najwyższy fragment szczytu, postanowiłem wejść wyżej. Karina została z psami przy wieży-niewieży, ja poczłapałem przez stromy odcinek skalny. Jak się okazało, to kolejna góra z serii lokalnych, z słupem jak na Venta Micenie. Nie miał mi kto zrobić zdjęcia, więc ustawiłem interwał. Nie zablokowałem autofocusa, nie sprawdziłem zdjęć zaraz po wzięciu aparatu do ręki i... efekt widoczny poniżej. 




















Dystatns: 8,27km. Czas: 3:27:43. W górę: 421m. SPalone kalorie: 1427.
:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz