sobota, 26 maja 2018

Zacznijmy od początku.


Lew: Nowy rok przyniesie wiele zmian. Nie tylko w życiu zawodowym, ale i w osobistym - znalazłem to ostatnio w jakiejś starej gazecie ze stycznia 2018. Pewnie sąsiadka przydygała, żeby posiedzieć chwilę z Luckiem pod moją nieobecność i nie umrzeć z nudów. Kto by pomyślał, że nędzni redaktorzy zapełniający rozkładówki trafią w punkt?

Pełni niewiedzy co czeka nas w nowym roku, wybraliśmy się z panną mychalsky i panną Wiktorią nad morze, by pożegnać nudny 2017 i przywitać nieznany 2018. Apartament z półwidokiem na morze, maty do jogi i nasza trójka spakowana jak rumuński tabor - standard. Czas spędziliśmy godnie, nie robiąc nic, co było jakoś bardzo ekscytujące, bo po co się wysilać przy końcu roku?

















Fot. fewshots & mychalsky 

Żyję!


I mam cię całkiem dobrze :)

Mój blogger zmarł, myślałem, że na dobre.
Coś jednak nie pozwoliło mi się tak łatwo z nim rozstać; chęć zmartwychwstania bloga pojawiła się w mej głowie dawno temu, ale jakoś tak nie mogłem się za niego zebrać. Sporo obowiązków, szczególnie przed przygodą, którą przeżywam teraz, gdzieś mnie lekko, niczym straż miejska źle zaparkowane samochody, zablokowała. Ale oto jestem! Zwarty i zmotywowany do działania, odległy od Polski o 17-godzinną podróż, dziewięć stref czasowych, 35 kilo bagażu i kota.




Fot. Tom