sobota, 24 sierpnia 2013

225/365

23.08.2013

Praca.
Popychana pracą.
A przed pracą byłem zobaczyć mieszkanie.
Albo raczej... Atrapę mieszkania.
Albo... Spelunę, melinę, jak kto woli.
Pierwszy raz taki syf na oczy widziałem.
Pokój - maciupki, mikroskopijny z łóżkiem piętrowym, jednym normalnym, jedną szafką nocną i małą szafą.
Brak salonu.
Kuchnia taka, że pojedynczo chyba trza gotować.
A łazienka? Hmm... Aż mi się cofa.
T-R-A-G-E-D-I-A.
Masakra.
Brrr!

No, i pominę, że przez niepoważnego właściciela spóźniłem się (bagatela!) pół godziny do pracy.



224/365

22.08.2013

Strasznie miło spędziłem dzień urodzin.
Ania, w ramach urodzinowego prezentu zabrała mnie na japońską wyżerę, dostałem ciasto w prezencie od restauracji, byliśmy na małym piwku przed moją pracą.
W pracy dostałem od teamu babeczki.
Słodkie jak cholera.
S. puścił mnie o 10 do domu, mówiąc, że nie wie, co ja w ogóle tam robię.
Więc sięgnąłem po telefon i przedzwoniłem do kochanej Aneczki (nie wiem, czy nie ma mnie dosyć ;-)).
I ruszyłem na kolejne piwko.
Jedno, drugie, nie wiem, ile żeśmy wypili ;-)
Miło było.
A do chałupy zajechałem przed 5.
Ale 21 urodziny ma się przecież raz w życiu!

Titanic, wersja Roberta.


wtorek, 20 sierpnia 2013

221/365

Dziś mieliśmy piwny trening :-)
Chyba z 10 rodzajów tego cudnego trunku miałem okazję dziś spróbować.
Nawet nie wiedziałem, że piwo może się tak różnić w smaku!
I w końcu finiszujemy projekt walijski.
I bierzemy się za kolejne, kilka sesji w drodze!



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

220/365

Miły wieczór, w miłym towarzystwie - dlaczemu nie?
Trochę czasu spędzonego w księgarni, spacer i piwo nad Tamizą, spoglądanie na Londyn z ciut innej perspektywy.
Rozmowy, śmiechy, chichy.
To, czego mi brakowało.
Było cudnie.
Pięknie.
Jednak spędzanie czasu z kimś daje dużo więcej.
Znacznie więcej.



sobota, 17 sierpnia 2013

219/365

Praca, praca, praca.
Chwila przerwy na jedzenie i znów.

@Edit, 18.08.2013, 12:23
Wczoraj mój organizm nie dawał rady.
Nieprzyzwyczajony do nocnych (lub jak kto woli, wieczornych) zmian, ograniczał swoją wydajność, tym samym obniżając moją koncentrację.
Myślałem, że usnę na stojąco.
Nic do mnie nie docierało.
Byłem jak zombie.
Dałem jednak radę :-)
No, i napiwku ładnego się uzbierało dzięki całemu zespołowi - prawie stówka na czterech! ;-)

O, a tam, tam, właśnie tam, gdzieś tam sobie pracuję ;-)


piątek, 16 sierpnia 2013

218/365

Robert jedzie do pracy i znów kończy po północy.

@Edit, 18.08.2013, 12:19
Ciężko usiąść do komputera i naskrobać nawet kilka słów, jeśli człowiek powtarza ten sam cykl od paru dni: wstać, iść do pracy, pracować, wrócić i iść spać.
I tak w kółko.
Cały czas zamykam, wracam do 'domu' przed trzecią, wstaję późno i nie mam czasu na nic.
Dobrze, że dziś wolna niedziela i sobie ciut odsapnę :-)

I brakuje mi tu jakiegoś zwierza.



czwartek, 15 sierpnia 2013

217/365

12 godzin w pracy. No, ponad 11, zacząłem o 12:00, kończę 30 minut po północy z godzinną przerwą. Dobrze jest mieć taki dzień wypełniony po brzegi pracą, przynajmniej się nie nudzę :-)
I nie myślę o przeprowadzce (chociaż może powinienem).
I niedziela się fajnie zapowiada ;-)

środa, 14 sierpnia 2013

216/365

Zaw­sze trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie, gdy będziemy go­towi przyjąć nies­podzian­ki, ja­kie niesie nam los.

Bo­wiem każde­go dnia wraz z dob­rodziej­stwa­mi słońca Bóg ob­darza nas chwilą, która jest w sta­nie zmienić to wszys­tko, co jest przyczyną naszych nie­szczęść. I każde­go dnia uda­jemy, że nie dos­trze­gamy tej chwi­li, że ona wca­le nie is­tnieje. Wma­wiamy so­bie z upo­rem, że dzień dzi­siej­szy po­dob­ny jest do wczo­raj­sze­go i do te­go, co ma do­piero na­dejść. Ale człowiek uważny na dzień, w którym żyje, bez tru­du od­kry­wa ma­giczną chwilę. Może być ona uk­ry­ta w tej po­ran­nej porze, kiedy przekręca­my klucz w zam­ku, w przes­trze­ni ciszy, która za­pada po wie­czerzy, w ty­siącach i jed­nej rzeczy, które wy­daja się nam ta­kie sa­me. Ten mo­ment is­tnieje nap­rawdę, to chwi­la, w której spływa na nas cała siła gwiazd i poz­wa­la nam czy­nić cu­da. Tyl­ko niekiedy szczęście by­wa da­rem, naj­częściej trze­ba o nie wal­czyć. Ma­giczna chwi­la dnia po­maga nam do­kony­wać zmian, spra­wia, iż rusza­my na poszu­kiwa­nie naszych marzeń. I choć przyj­dzie nam cier­pieć, choć po­jawią się trud­ności, to wszys­tko jest jed­nak ulot­ne i nie po­zos­ta­wi po so­bie śla­du, a z cza­sem będziemy mog­li spoj­rzeć wstecz z dumą i wiarą w nas samych.

Biada te­mu, kto nie podjął ry­zyka. Co praw­da nie zaz­na nig­dy sma­ku roz­cza­rowań i ut­ra­conych złudzeń, nie będzie cier­piał jak ci, którzy pragną spełnić swo­je marze­nia, ale kiedy spoj­rzy za siebie – bo­wiem zaw­sze do­gania nas przeszłość – usłyszy głos włas­ne­go su­mienia: „A co uczy­niłeś z cu­dami, który­mi Pan Bóg ob­siał dni two­je? Co uczy­niłeś z ta­len­tem, który po­wie­rzył ci Mis­trz? Za­kopałeś te da­ry głębo­ko w ziemi, gdyż bałeś się je ut­ra­cić. I te­raz zos­tała ci je­dynie pew­ność, że zmar­no­wałeś włas­ne życie.”

Biada te­mu, kto usłyszy te słowa. Bo uwie­rzył w cu­da, do­piero gdy ma­giczne chwi­le życia odeszły na zaw­sze.



Paulo Coelho, Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam






215/365

Po dwóch godzinach zmarnowanych na poznanie branży, w której pracuję, znów trafiłem do mieszkania Ani.
Tyle, że tym razem posiedziałem tam znacznie dłużej :-)
Zjedliśmy kupną pizzę, degustowaliśmy cidery (piwa z owoców, a dokładniej gruszek, jabłek i chyba wiśni z jagodą - yummy!).
Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i pojechałem.
Do chałupy, z której w najbliższym czasie się wyprowadzę.
A o tym aż szkoda gadać :-)

Pierwszy dzień w Londynie, M&M's World.


wtorek, 13 sierpnia 2013

214/365

Po udanym i owocnym dniu wracam do chałupy.

@Edit: 13.08.2013, 11:19
Nie miałem już wczoraj siły nic pisać.
Po dniu owocnym w obróbkę zdjęć poszliśmy do Ani coś upichcić.
Wybór padł na jagnięce hamburgery z miętą pi papryką.
Mięso z przeceny, po dwie bułki, jakiś pomidor, trochę zieleniny i kolacja gotowa.
A jaka pyszna!
A, no i przed, na przystawkę tajska zupa, kupna oczywiście.
Tym sposobem pozbawiłem siebie jakichkolwiek zdolności do poruszania się.
Dobrze, że do domu doszedłem, a pójście pod prysznic to już w ogóle osiągnięcie ;-)
I mój dzień zakończył się próbami złapania oddechu, leżąc na plecach, z brzuchem jak baba w ciąży.
Warto było!
;-)

Konin, czerwiec.
Tak niedawno, a tak dawno.


poniedziałek, 12 sierpnia 2013

213/365

Dzisiaj w końcu wybrałem się na wycieczkę.
Może nie była to zbyt wyszukana trasa, ale od czegoś trza zacząć ;-)
Od bazyliki św. Pawła, wzdłuż Tamizy, Tate Modern, dalej, dalej, do London Eye, Westminster, po drodze szamanko jedno i drugie, wygrzewanie się na słoneczku, czytanie, słuchanie muzyki, oglądanie występów ulicznych...
Aż mi nogi w tyłek weszły.
Jutro też mam wolne, może do National Gallery się wybiorę...
Ale fajnie jest tak sobie pochodzić.
Popatrzeć, pośmiać się, zrelaksować.
Aż mi cała niechęć się cofnęła.
Jeszcze towarzystwa brakowało. I byłoby cudnie.








sobota, 10 sierpnia 2013

212/365

Marzenia o mieszkaniu w wielkiej metropolii chyba minęły.
Mieszkam w Londynie.
I co z tego?
Nie mam do kogo otworzyć gęby, z kim wyjść do parku czy na imprezę.
Jestem stworzeniem, które komfortowo czuje się jedynie wśród swoich, wśród ludzi.
Przenosząc się do Krakowa, nie było to tak radykalne posunięcie.
Cały czas byłem 'u siebie'.
Tutaj nie jestem u siebie i nigdy nie będę.
Może i prawdą jest, że po kilku miesiącach człowiek się przestawia.
Dla mnie nie ma to chyba znaczenia, nie czuję się tu na tyle komfortowo, by zostać tu na dłużej niż pół roku.
Zostanę tu jeszcze trochę, spróbuję wyjść na zero, uskładać trochę, żeby mieć z czym zacząć w Polsce.
Teraz cenię mój kraj, lubię go.





piątek, 9 sierpnia 2013

211/365

Robert dziś jest szczęśliwy :-)
Pogadał se, wygadał się, spokojny jest.
Nie ma to jak przegadać ponad 3 godziny na Skype.
A co!
I w końcu ugotował normalny posiłek!
Bez odgrzewania tortellini, czy robienia ryżu i sosu z saszetki.
No dobra, warzywa były mrożone, ale to się nie liczy! ;-)




czwartek, 8 sierpnia 2013

210/365

I Robert znów ma jutro wolne.
I jak tak dalej pójdzie, to zostanie wypieprzony z mieszkania za zbity pysk.
;-)

A jutro wycieczka krajoznawcza.
W końcu dopnę wszystkich formalności związanych z pracą i moim pobytem tutaj.
I będę ciut spokojniejszy.
Jeszcze żeby nasze pomysły z fotograficznymi planami wypaliły i będzie pięknie.
Znów, czymajcie kciuki proszę :-)

A tu małe wspomnienie ostatnich walijskich dni, ostatni, owczy domek, który mieliśmy okazję sfotografować i zakończyć naszą wspaniałą przygodę :-)







209/365

To już 209 post.
Minęło tyle dni.
Tyle się wydarzyło.
I ciągle się dzieje!

Dziś pierwszy dzień wolny od pracy, który mogłe spędzić z czystym sumieniem (bo to już pewna robota, uff).
Jakże by inaczej, należało go poświęcić fotografii.
I, jakże już nudne, poprawianie zdjęć z Walii.
Pojawił się jednak pomysł pierwszej sesji tu, w Londynie.
Gdy wszystko będzie dopracowane i dopięte na ostatni guzik, na pewno się podzielę.

Walia, jedno z najpiękniejszych miejsc w jakich byłem.




środa, 7 sierpnia 2013

208/365

Robert podpisał dziś umowę o pracę.
Nareszcie.
Uff.

I jest pierwsza rzecz, której tu serdecznie nienawidzę.
Oxford Street.
Szczególnie, jeśli się człowiek do pracy spieszy.
100 metrów przechodzę kilka minut.
Tragedia.





Idź własną drogą
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
Bez znieczulenia
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych



wtorek, 6 sierpnia 2013

207/365

Praca, praca i po pracy.
Dziś skończyłem wcześniej, bo nie było ludzi.
Jutro dzień wolny.
I nawet jeśli chciałbym zaplanować podróż, to nie bardzo mogę, bo nie mam Internetu na komputerze...

Cały czas pracujemy nad zdjęciami. Widać już metę, jest dużo bliżej.
Siedzę przed komputerem I popijam herbatę.
Z mlekiem i brązowym cukrem.
Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że będę raczył się herbatą z mlekiem.
Herbata z mlekiem. Herbata z mlekiem. Nie wydaje się to dla nas, Polaków dziwne?
Herbata z mlekiem.
Pycha.

Wspomnienia.

niedziela, 4 sierpnia 2013

206/365

Zacząłem nową pracę.
Pub 'The Albany'. 
Póki co jestem na okresie próbnym, treningowym.
Przede mną dwa tygodnie nauki :-)
Póki co nie jest ze mną tak tragicznie, ogarnąłem już system kas, serwuję, kelneruję, zmywakuję, wszystkiego po trochu. O, i udaję, że potrafię drinki robić ;-)
Oczywiście różnice w piwach czy winach mam do nauczenia się, ale z czasem wejdzie do głowy samo.
Nie ma dnia bez wpadek oczywiście, ale tu ciii! ;-)
Jednym słowem (dobra, dwoma): daję radę!
I lubię tę robotę ;-)

Centrum.



sobota, 3 sierpnia 2013

205/365

Dziś post wyjątkowo wcześnie (!), bo zaczynam (w końcu!) pracę.
Trzymajcie za mnie kciuki.
Musi się udać!




To coś, małe i wred­ne, zżera mnie od środka.
Tak zwa­na tęsknota. 



piątek, 2 sierpnia 2013

204/365

Nikt nie powiedział, że będzie tu łatwo.
I wcale nie jest.
Moje wyobrażenia o pracy tu się trochę zmieniły.
Miałem nadzieję, że będzie ciut prościej.
I tu lady Mychalsky powie: 'A nie mówiłam?'
Nie mam zamiaru się jednak poddawać.
Jutro pierwsza zmiana w pracy, pewnie dostanę grafik i w końcu zacznie się to jakoś kulać.
Byle do przodu! ;-)





Za dwadzieścia lat bar­dziej będziesz żałował te­go, cze­go nie zro­biłeś, niż te­go, co zro­biłeś. Więc od­wiąż li­ny, opuść bez­pie­czną przys­tań. Złap w żag­le po­myślne wiat­ry. Podróżuj, śnij, odkrywaj. 

Mark Twain



czwartek, 1 sierpnia 2013

203/365

Praca nad zdjęciami.
All day, all night.
Mój komputer aż się rumieni z gorąca.
Za dużo mamy tych zdjęć, za dużo.
Każde trza po kolei wyprostować, skontrastować, coś rozjaśnić, coś przyciemnić...
Ale jakoś tam nam idzie :-)

(Foto z przygotowań do podróży)



202/365

Punkt najważniejszy dnia dzisiejszego - musical We Will Rock You  teatr Dominium.
Premiera musicalu miała miejsce w 2002 roku, 14 maja.

Akcja dzieje się w przyszłości, około roku 2300, na iPlanet, kontrolowanej przez korporację. Wszyscy ubierają się tak samo, oglądają te same filmy, słuchają tej samej, tworzonej komputerowo muzyki muzyki. Instrumenty muzyczne są zabronione, a rock jest nieznany.
Główny bohater, Galileo, świeżo upieczony magister, słyszy głosy w swojej głowie. Są to słowa zapomnianych piosenek, których słów nikt nie rozumie. W przeciwieństwie do kumpli ze studiów, Galileo Want to Break Free. Zostaje więc zatrzymany przez korporacyjną policję. Nauczycielka donosi również na pewną dziewczynę, Scaramouche (znaną również jako Scary Bush). Ona również zostaje zatrzymana.
Korporację rządzi Killer Queen. Słyszała ona legendy o 'jasnej gwieździe' i 'miejscu gdzie rock wciąż żyje', ukrytymi gdzieś na iPlanet. Che ona dotrzeć tam za wszelką cenę, zniszczyć to miejsce i zniszczyć the Bohemians, rebeliantów, którzy wciąż pamiętają czasy muzyki tworzonej przez ludzi.
Główni bohaterowie budzą się w szpitalu. Czują, że są w jakiś sposób sobie pisani, odrzuceni przez społeczeństwo. Wspólnie uciekają.
Na ulicy, ze ścieków wychodzą Brit (Britney Spears, mężczyzna) oraz Meat. Gromadzą materiały na stworzenie instrumentów.Brit wierzy w the Dreamer, który spełni proroctwo i przywróci muzyczni (i nie tylko) świat do normy. Tu główni bohaterowie natrafiają na rebeliantów. Na początku Brti i Meat nie wierzą Galileo, jednak po wymianie tekstu zapomnianej piosenki Brit orientuje się, że właśnie natrafił na the Dreamer. Meat wciąż jest pełna wątpliwości, twierdzi, że to szpieg. Mimo tego, nasi bohaterowie zostają zabrani do Heartbreak Hotel, zlokalizowanego w opuszczonej stacji metra Tottenham Court Road Station. To tu the Bohemians stworzyli sobie schronienie. Wyjaśniają oni, że dawniej muzę tworzono ine dla pieniędzy, lecz z miłości.
Niespodziewanie, do stacji metra dociera policja, która aresztuje całą grupę. Głównym bohaterom udaje się uciec.
W pewnym momencie orientują się oni, że w szpitalu wszczepiono im microchipy, dzięki którym Killer Queen i cała korporacja gdzie się znajdują. Galileo, z wzajemnością, wyciąga chip Scatamouche.
W międzyczasie the Bohemians są przesłuchiwani przez policję. Nie mówią nic nawet po torturach, zatem Khashoggi pierze im mózgi.
Galileo budzi się i mówi, że muszą udać się do Seven Seas of Ryhe, gdyż to właśnie widział przez sen. Jednak ze względu na to, że Scaramouche jest jego 'laską', nie pozwala jej pójść z nim. Ta jedak buntuje się i stwierdza, że od tej chwili łączą ich jedynie stosunki czysto zawodowe.
Killer Queen świętuje, wie, że the Bohemians nie stanowią już żadnego problemu. Khashoggi przynosi złe wieści o uciekinierach, za co królowa każe wyprać i jego mózg.
Główni bohaterowie wyruszają w podróż. W Seven Seas of Ryhe bibliotekarz Pop poi ledwo żywych the Bohemians. Wyjaśnia on bohaterom proroctwo członków zespołu Queen, tuż przed skazaniem ich na śmierć. Scaramouche orientuje się, że 'jasna gwiazda' to pomnik Freddie'go Mercury'ego, a jego wyciągnięta ręka wskazuje na stadion Wembley, 'Miejsce, gdzie rock wciąż żyje'.
Pop oferuje im podwózkę motocyklem. Pada kilka sprośnych żartów, 'sleeping monster' Popa, nie budzony od kilkudziesięciu lat zostaje obudzony przez siedzącą wraz z nim na motorze, biedną Scary Bush. Nieprzyjemność ta spotyka również Galileo.
Gdy bohaterowie docierają na Wembley okazuje się, że to totalna ruina. Nie ma też żadnych instrumentów. Wyznaniem miłości, Scaramouche inspiruje Galileo do wykonania piosenki We Will Rock You. W tym momencie, wśród pękających skał ukazuje się legendarny, długo wyczekiwany relikt, elektryczna gitara. Nasz główny bohater nie potrafi jednak na niej zagrać. Pałeczkę, a raczej gitarę, przejmuje jego towarzyszka. Pop włamuje się do systemu iPlanet, by wszyscy mogli usłyszeć graną na żywo muzykę. Tym samym Killer Queen zostaje pokonana.
Na tym jednak nie koniec.
Po odśpiewaniu We Will Rock You widzom zostaje zadane pytanie: chcecie usłyszeć Bohemian Rapsody? Zostaje odśpiewany hymn, jako bis.

Spektakl jest prosty i przyjemny. Muzyka jest grana na żywo, aktorzy świetnie wykonują powierzone im role. Zaplecze techniczne również zostało dobrze wykonane.
Nie ma to co doszukiwać się drugiego dna, szukać ukrytych znaczeń. Jest to musical stworzony dla rozrywki, zabawy. Humoru nie brakuje.
Osobiście świetnie się bawiłem, polecam każdemu, kto może pójść to zobaczyć.