niedziela, 28 czerwca 2015

Light as feathers #12

Opuszczamy rodzinne mury. Czas na zwiedzanie.
Ścieśniamy part 2. Wycieczki.

Przyjazdy, wyjazdy, objazdy, najazdy, przejazdy. Trochę tego było. W ciągu miesiąca kręcenia (niecałego nawet) zrobiliśmy ponad 400 km. Samochód, rower i nogi. Dużo, niedużo - zależy od punktu siedzenia. Dla mnie to sporo - film powstawał w sumie w jednym miejscu (oprócz kilku plenerów, o czym już za moment), położonym od Konina zaledwie o 10 km. W związku z niezbyt sprzyjającą pogodą jednoślady zostawały w domu, my jeździliśmy autem. I tak, krążąc między dwoma częściami miasta i wsią, pokonaliśmy spory dystans.

Nasze plenery filmowe zlokalizowane były od kilku do kilku do kilkunastu kilometrów od naszego 'serca', czyli chałupy Rołzi.
W tej samej miejscowości nagraliśmy sceny gry w koszykówkę, wykluwania się gęsi z jaja i 'morderstwa' wyklutego pisklaka. Pękające jajo dostaliśmy w prezencie od wylęgarni państwa Marcińców, za co bardzo dziękujemy (pierwsza na tym blogu reklama! :-D ). Nigdy wcześniej nie widziałem wylęgającego się pisklaka. Małe, brzydkie, mokre i śmierdzące stworzenie z dziobem i dwiema pokracznymi kończynami. Prawie tak samo brzydkie jak świeżo narodzone ludzkie dziecię. Różnica - pisklę nie darło się wniebogłosy. 
Do mordu doszło na fermie Kazia, sąsiada moich rodziców. Kręciliśmy tam sceny z udziałem dwóch żywych gęsi. Najpierw dzieciaki zrzucały biedne zwierzę ze stołu (ja, jako 'fachowiec' czatowałem i łapałem). Dziewczyny zmontowały 'gąskę' z pianki i pociętej w cieniutkie plasterki żółtej gąbki, by nie narażać życia malutkich, żółciutkich i słodziutkich gęsich niemowlaków na niebezpieczeństwo. Zadaniem Eryka bowiem, było zrzucenie pisklaka z dużej wysokości po to, by udowodnić kolegom, że 'przecież przeżyje'.
Zdarzyło nam się nagrać jedną scenę w kościele parafialnym. Moment dość istotny, bowiem główny bohater składał tam swej matce przysięgę: 'Nigdy nie będę dla Ciebie ciężarem'. Niestety, Ksiądz Proboszcz nie chciał wziąć udziału w całym przedsięwzięciu, dlatego musieliśmy znaleźć księdza-zastępcę. Tym razem to rodzina Ewy przyszła z pomocą - jej dziadek zmienił na moment swój stan cywilny i duchowy (no i strój oczywiście).
Kolejną farmą, użyczającą nam swoich gęsi do nagrań była farma państwa Bryl z Rumina. Stworzyliśmy tam scenę, która mogłaby zostać użyta na zmaknięcie filmu.
Jedną z ładniejszych lokalizacji, położną w sumie najdalej, był Ląd. W początkowej wersji mieliśmy filmować w klasztorze, a dokładniej klasztornym sadzie. Po wykonaniu wielu telefonów, w końcu udało nam się uzyskać zgodę przeora. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że drzewa już przekwitły i cały urok dunder świsnął. Klnąc ciężko (oczywiście tylko tak, jak Kościół nakazuje) opuściliśmy mury ojców Salezjanów. Niespodziewanie, nieopodal nas wyrósł nagle piękny, śliwkowy sad. Właściciel, jak dobra wróżka, pokazał najpiękniejszą część sadu i pozwolił nam wejść i nagrać tam sceny, jakie tylko chcemy. (Zawsze wiedziałem, że wróżki istnieją!)

Tak oto powstał materiał do piętnastominutowego filmu (try-out'u) Rosanne.
Tak oto minął miesiąc ciekawej przygody.









piątek, 26 czerwca 2015

Light as feathers #11

Dźwięk, kamera, akcja! Czyli ruszamy z kopyta.
Sciaśniamy. Dom Rołzi.

Doszedłem do wniosku, że tak będzie prościej (trochę na łatwiznę, ale przynajmniej nie będę zanudzał i wymyślał postów na siłę). Stworzę jeszcze dwa posty z nagrań, jeden z domu Rołzi, drugi objazdowy. Nie będę opisywał każdej ze scen po kolei - nie byłoby niespodzianki podczas oglądania filmu ;-)

Dźwięk - Leleane. Kamera - Aafke. Reżyseria - Rosanne. Drim tim w komplecie, możemy zaczynać.

Do rzeczy.
Nie da się ukryć, że dom mej ukochanej ciotki był głównym miejscem nagrań, sercem całej operacji "Light as feathers". Rosanne upolowała go sobie już na samym początku, dostosowując w pewnym sensie sceny filmu do wnętrz, ludzi i całego wiejskiego otoczenia. Nic dziwnego - dom jest miejscem, gdzie spotykają się cztery pokolenia mojej rodziny, żyjąc (mniej lub bardziej) w pewnego rodzaju symbiozie. Różnica między najstarszą a najmłodszą domowniczką wynosi 71 lat. Nie ma o tym jednak mowy w filmie (wspominam o tym analizując różnego rodzaju inspiracje, które zdecydowały o tworzeniu dzieła właśnie tutaj). Ludzie tu żyjący funkcjonują bardzo podobnie jak bohaterowie filmu: mama zapracowana, babcie mają oko na dzieciaki, pomagają w utrzymaniu domu, facet mamy jest w większości nieobecny. Tyle, że nie jest alkoholikiem ;-)

Nagrywaliśmy w całej chałupie - zaczynając od piwnicy, przez mieszkanie babek, salon, kuchnię, jadalnię i sypialnię Rołzi, na pokojach dzieciaków kończąc. Podwórko również pełniło rolę planu filmowego.

Rosanne, jak już wspomniałem, dodała  do 'scenariusza' (dość elastycznego zresztą) moją babcię i prababcię, Macieja, znajomych i rodzeństwo Eryka. Często dość spontanicznie zapraszała napotkane osoby do odegrania małych ról. Co ciekawe, wszyscy zgadzali się bez większych próśb. Przykładem mogą być chłopaki, których spotkaliśmy na boisku do gry w koszykówkę. Nagrywaliśmy scenę, gdzie główny bohater i jego koleżanka umówili się, by pograć w '21' (oboje dobrze grają w 'kosza').W międzyczasie troje znajomych Eryka przyjechało, by potrenować proste zwody na zajęcia wychowania fizycznego. Towarzystwo dość szybko dołączyło do naszej filmowej pary; podzielili się na niezbyt równe drużyny i przed kamerą rozegrali szybki mecz.
Różnorodność kręconych scen i postaci była dość spora. 
Filmowane były zwierzaki: same w sobie, w towarzystwie głównego bohatera i Klaudii; w każdej, praktycznie, scenie czworonogi się pojawiały, przewijały, migały, szczekały, miauczały, skakały czy inne '-ały' :)
Filmowaliśmy babcię siedzącą na balkonie, instruującą Młodego jak wieszać pranie, babcię, mówiącą Erykowi jak ma robić jedzenie, czy gotować kompot; babcia była 'alfą i omegą', wiedzącą wszystko najlepiej.
Nagraliśmy prababcię w jej 'naturalnym środowisku' (jej pokoju), karmiącą psy, czy pomagającą przygotować obiad. Pomocną, trzymającą się zawsze z boku miłą starszą panią.
Maciek załapał się jako facet Ewy - dość leniwy gość, kierowca ciężarówki, mający (jak już wspomniałem) niestety problemy z alkoholem. Biedaczyna musiał znosić ciągłe słowne obelgi ze strony zdenerwowanej wieczną stagnacją Ewy. Pojawił się także w 'scenie łóżkowej' - Ewa leżała załamana obok swojego śpiącego, nawalonego mężczyzny, Eryk przyszedł ją pocieszyć. To jeden z ciekawszych, bardziej wzruszających momentów filmu. 
Ewa, matka głównego bohatera, to wiecznie zapracowana kobieta, nie mająca czasu na nic. Wspierana przez babcie, w jakiś sposób panowała nad całą sytuacją, zwaną "domem". Główna żywicielka rodziny, jedyna osoba, której nasz młody bohater słuchał. Wygadana, głośna (choć nieduża), potrafiła wpłynąć na każdego domownika, wiedziała jak zamienić chaos w pewnego rodzaju spójną całość. Wieczny pośpiech, sytuacja domowa i rodzinna niekorzystnie wpływały na jej samopoczucie, wpędzając ją powoli w depresję. 
Klaudia to osoba, która wprowadziła się do miejscowości stosunkowo niedawno. Młoda, ciemnooka dziewczyna, dobrze grająca w koszykówkę. Nie miała koleżanek, nikt nie chciał się z nią bawić. Eryk, zaintrygowany jej urodą, postanowił się z nią zaprzyjaźnić. Znajomość przeradzała się w fascynację, fascynacja w pewnego rodzaju pożądanie.
Eryk - piętnastoletni młodzieniec, będący w wieku dojrzewania. Z wyglądu dojrzały chłopak, w środku wciąż potrzebował uwagi i odrobiny ciepła. Nie miał w życiu lekko - brak biologicznego ojca, nowy facet matki nie przypadł mu do gustu. Wiecznie sam, wiecznie popychany, zmuszany do robienia wielu rzeczy czuł się lekko samotny. Trochę odludek, dziwny w niektórych zachowaniach. Dorabiał na farmie gęsi, by od czasu do czasu kupić sobie niedrogą zabawkę. Zainteresowany nową dziewczyną zaczął częściej chadzać w okolice jej domu, chciał się z nią zaprzyjaźnić. Czuł, że w pewnym sensie są sobie bliscy. Po jakimś czasie udało mu się zaprosić ją na krótką grę w koszykówkę. Zaczął zapraszać ją do siebie. Nieobecność matki sprzyjała potajemnym schadzkom. Stawali się sobie coraz bliżsi, w końcu przełamali barierę pierwszego czułego dotyku.





















niedziela, 14 czerwca 2015

Light as feathers #10

Aafke i Leleane opanowują drewniany domek. Otwarcie sezonu.

W związku z przyjazdem dwóch kolejnych holenderskich dziewcząt (Leleane i Aafke) i naszą kiełbacho-chcicą, wraz z panną Mychalsky zorganizowaliśmy pierwsze w tym sezonie ognisko.
Klimaty znane z wcześniejszych imprez - mięso, stroje bezdomnych/wieśniaków/hipsterów, dużo piwa, dużo mięsa, dodatkowe przekąski i mięso. Ustrugane przed kilku laty kije wciąż żyją, zatem nie było potrzeby biegania z siekierą w poszukiwaniu idealnych kiełbasotrzymaczy. Kasia akurat skończyła wiosenne prace w ogrodzie, to i gałązek na rozpałkę było od groma. Nic, tylko czekać na gości i rozpocząć ceremonię!

Hitem dnia był jęcząco-piszczący pomidor. Aafke, operator kamery jest wegetarianką. Musiała się biedna posilać warzywkami. Wpadła na pomysł, by ugrzać sobie całego pomidora nad ogniskiem. Wzięła kij z zakończeniem w kształcie litery "Y", położyła pomidora (nie nadziała!) i wysłała go do piekieł. Pomidor na początku niewzruszony, po chwili zaczął jednak krzyczeć, że on nie chce, że zabierz mię stąd, że boli i parzy, że on będzie jednak grzeczny (co przmiało mniej-więcej tak: "piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!", jak stary czajnik u babci Ireny). Brzuch mnie bolał ze śmiechu. Wszystkich brzuchy bolały. I zostanie z Aafke ta historia, jak z Ross krokodyl*.

Fajnie tak posiedzieć.

















Fot. Docha, Marta, Eryk, fewshots & Mychalsky

*Ross wpadła kiedyś do mojej mamy i siostry na kawę. I siedziały tak sobie, rozmawiały (a może bardziej: próbowały). No i moja mama opowiada, jak to kiedyś, będąc na spacerze spotkała bobra, który wcale jej się nie bał. Psy go nawet nie wystraszyły, ogólnie - zjawisko jakieś.
No i pojawił się problem: jak powiedzieć "bóbr" po angielsku? No to te jej tłumaczą: brązowy jest, że ma ogon z łuskami, że żyje w wodzie, że ma taaakie zęby, a Ross wypala: "Aaaaaaaaaaa, crocodile!".
No i zostanie z nią ten krokodyl do końca życia ;-)

sobota, 13 czerwca 2015

Light as feathers #09

Ewa na wakacjach. Klaudia pierwszy raz staje oko w oko z kamerą.

Po wielu przygodach, ostatnia już bohaterka filmu Ross w końcu znajduje swoje wcielenie. Myślę, że dobrze się podziało. Zuzia i Eryk wyglądali razem dość... Komicznie, nienaturalnie. Klaudia pasuje jak ulał :)

Pierwsze zadania nie były wybitnie trudne. Nasza nowa wschodząca gwiazda polsko-holenderskiego kina ambitnego od samego początku dobrze radziła sobie przed kamerą. Zero zmieszania, skrępowania, nerwowego spoglądania na Ross, na mnie czy w obiektyw. Kilka nagranych ćwiczeń umocniło naszą panią reżyser w przekonaniu, że odrzucenie Zuzy było dobrą decyzją.





piątek, 12 czerwca 2015

Light as feathers #08

Nowy dzień, nowe możliwości. Nowa twarz w grupie, choć jeszcze nie przed kamerą. Intymność wpełza pomiędzy bohaterów.

Z samego rańca (godzina 13:00) ruszyłem do drewnianego domku Ross na omówienie dotychczasowych dokonań. Zrobiliśmy kawę, wzięliśmy ciastka i usiedliśmy w ciepłym pokoiku na piętrze. Rosanne wyjęła swój komputer i podłączyła dysk. Przejrzeliśmy wszystkie sceny, które nagraliśmy do tej pory. Analizowaliśmy ruchy, dialogi, kadry. Z dnia na dzień było co raz lepiej. W najnowszych nagraniach ciężko było dostrzec błędy ze strony Eryka: uśmiech mimo poważnych scen czy powtarzanie tych samych zdań, słów i gestów nie pasujących do charakteru ujęć. Zauważyć za to można co oraz to większe skupienie i (może głupio to zabrzmi) wczucie się w postać (w końcu gra tam praktycznie samego siebie).
Po obradach, moich wskazówkach dotyczących używanego w filmie języka i planowaniu na potrzeby samego kręcenia filmu, ruszyliśmy do Rołzi.

Jak napisałem na początku - w ekipie pojawiła się nowa twarz, Klaudia. Dziewczyna już wcześniej wpadła w oko Ross. Podejrzewam, że jeszcze przed całym zamieszaniem z przesłuchaniami i historią z Zuzką. Ale, jak już pisałem, cyrk nie mój ;-)

Tego dnia Ewa i Eryk musieli przełamać w sobie pewne ograniczenia związane z bliskością między matką a synem. To był dość wyjątkowy czas. Sceny (czy ćwiczenia, jak kto woli), które nagraliśmy były dość poruszające, Ewa i Eryk stanęli na wysokości zadania i stworzyli klimat bliskości i intymności.
Nagraliśmy też kilka pogodnych i wesołych ćwiczeń, jak siłowanie na rękę, czy taniec. Muzyka porwała też mnie i Rosanne :-) Nie wiedząc kiedy wszyscy podskakiwaliśmy i wydawaliśmy z siebie dziwne dźwięki (moim zdaniem wyglądało to jak masowy atak padaczki połączony z ekstazą i histerią w jednym, ale co ja się tam znam). Dobrze, że nie zostało to udokumentowane! ;-)