piątek, 30 grudnia 2016

Czas na podsumowanie!

2016 rok przywitałem w kinie w Koninie*. Zjedliśmy sushi, napiliśmy się wina, a organizatorzy zapewnili lampkę szampana. Było zimno jak cholera, więc odliczyliśmy te dziesięć sekund, łyknęliśmy sampana, popatrzyliśmy chwilę na pieniądze wylatujące w powietrze i uciekliśmy do ciepłej sali kinowej na kolejny seans. Nic nie zwiastowało tak cudownego roku.

Na początku 2016 jeszcze biegałem. Byłem też w Holandii i w odwiedzinach w Düsseldorfie. Jadłem smaczne rzeczy, robiłem zdjęcia wnętrz, wpadłem też do Amsterdamu na obrady ekipy Light as feathers. Na przełomie marca i kwietnia kręciliśmy kolejny fragment filmu. O tym można poczytać między innymi tutaj.

Po kilku dniach nagrań, wraz z Kariną i Wiktorią wylecieliśmy do Hiszpanii. Planowany od października, miesięczny wyjazd był cudowną odskocznią od rzeczywistości. Opieka nad trzema stworami - (prawie)czystą przyjemnością. Było raz zimno, raz ciepło, rzadziej mokro, częściej sucho, gwieździście, krwawo i uroczyście. Do tego mieszkaliśmy w skale :)

W maju znów wyskoczyłem do Holandii, zreperować zdruzgotany budżet. Nie miałem innego wyjścia - szykował się wyjazd na ślub Grega i Łukasza, również w Hiszpanii. Będąc tak sobie w tej Holandii wpadłem na pomysł wycieczki autostopowej po Półwyspie Iberyjskim. Długo nie myśląc, dodałem post i znalazłem na fejsbukowej grupie autostopowiczowej dziewczynę, która chciała ze mną jechać. Kupiłem bilety lotnicze w jedną stronę i po tygodniu przygotowań do wyjazdu fruknąłem do Alicante. Historię można przeczytać tutaj i w dalszych postach. Szalona przygoda, którą z chęcią przeżyłbym raz jeszcze.

Jako że praca przy filmie bardzo mi się podoba, stwierdziłem, że to fajny sposób na życie, przed wyjazdem na ślub i dalsze wojaże wysłałem dokumenty do łódzkiej Szkoły Filmowej. Podczas nieobecności w kraju dostałem zaproszenie na egzamin wstępny. Po przylocie z Alicante miałem dwa i pół tygodnia na przygotowanie się - oglądałem kilka filmów dziennie, przerobiłem dwie książki o historii filmu, a w drodze na egzamin Karina opowiadała mi najważniejsze zagadnienia z zarządzania i... tyle. Przed komisją zasiadłem jako trzeci. Posiedziałem, pogadałem i po 45 minutach wyszedłem uśmiechnięty od ucha do ucha. Jak okazało się kilka dni później, przyjęto mnie do grona studentów PSFTViT w Łodzi. Jak mi źle, to pocieszam się, że studiuję w tak prestiżowej szkole ;)

Były wakacje, kolejna część filmu "Light as feathers", tym razem z nowym producentem. Mieliśmy nawet wizytację szefa wszystkich szefów :) Było ciepło i przyjemnie. Był spływ kajakowy, kino plenerowe, urodzinowe niespodzianki i spotkania ze znajomymi. I zostałem ojcem! Tęskno mi trochę za tym latem :)

Po zakończeniu zdjęć, wraz z panną Kariną znów wylecieliśmy, tym razem do Włoch. Neapol, Sorrento, ślub V&M i Rzym + Watykan. Wszystko obejrzeć można odtąd :)

Później była Holandia, Gdański i sesje dwóch zespołów muzycznych, znów "Light as feathers", ponownie z częściowo inną ekipą. Zdjęcia zakończyliśmy w połowie grudnia. Potem był jeszcze Kraków i spotkanie z ekipą z Akademii Fotografii, było wino z Hubciem i Jubym i wystawa absolwentów AF.

Na zakończenie roku Troje Wspaniałych wybiera się do Berlina odwiedzić kolegę z CouchSurfing'u, zjeść kiełbachę z curry i pokręcić się trochę po mieście.

Taki to ten rok był. Spontaniczny, nieprzewidywalny, zaskakująco dobry. Poprzednio życzyłem lepszego roku od poprzedniego. Tym razem zrobię to samo, bo wierzę, że może być jeszcze lepiej.

Zatem: oby 2017 był lepszy od mijającego, 2016.

With love,
R&L.



*Kochaj mnie! (przepraszam, skojarzyło mi się z tą piosenką) 



poniedziałek, 26 grudnia 2016

Święta święta...

...i po świętach.

To zdecydowanie mój ulubiony czas w roku :)
Począwszy od poszukiwania choinki (u niektórych już w listopadzie) w zimne, deszczowe dni, przez pieczenie i ozdabianie pierniczków, lepienie pierogów, ubieranie drzewka, po robienie i pakowanie prezentów i obżarstwo przy wigilijnym stole. Lubię ten moment, gdy wszyscy zasiadają do wieczerzy. Ten spokój, kolędy w tle. Lubię rozrywać papier i cieszyć się z podarunków.  I nawet wrzawę kolejnych dni świąt lubię. Tradycyjne już granie w kalambury, w karty, wspólne wylegiwanie się na kanapie i oglądanie Kevina.

I powrót do domu też lubię :)












piątek, 23 grudnia 2016

Ciao Italia #5 - Vaticano!

Państwo w państwie, spoko sprawa. Zatłoczone nieco, mało spokojne, jak na Stolicę Apostolską. Franka nie było, a chcieliśmy wpaść na herbatę i spacer po ogrodach. Wspięliśmy się za to na kopułę Bazyliki św. Piotra, widzieliśmy Pietę Michała Anioła, ołtarz i te sprawy. Piękne to to, tak zetknąć się z historią. Tym bardziej, że wałkowane to było na lekcjach języka polskiego milion razy :)






















Ciao Italia #4 - Roma!

Kolejny przystanek naszej włoskiej podróży - Wieczne Miasto. Pełne pochowanych zabytków, obudowanych zewsząd kamienicami. Przepełnione ludźmi. Przereklamowane :)
















Ciao Italia! #3 - matrimonio!

Ślub Viviany i Marcina. To przez nich musieliśmy się wybrać do tego pięknego kraju :)

















Ceprano, 24 września 2016.
ZapiszZapisz