niedziela, 16 lipca 2017

Bieszczady #02

Ranek nad brzegiem Sanu był jednym z piękniejszych poranków ever.

Wstaliśmy, zjedliśmy śniadanko, napiliśmy się herbaty i ruszyliśmy dalej. Mieliśmy plan wędrować wzdłuż Sanu, ale okazało się, że "ścieżka" na mapie wcale nie była ścieżką, a urwiskiem. Cóż - trzeba było sobie jakoś poradzić i wyleźć ze ściany drzew i błota, po którym nie trudno było o ślizg na sam dół, wprost do koryta rzeki.

Jak widać udało się, nikt życia nie stracił. Blisko śmierci była za to pewna pani, która zgarnęła nas ze szlaku do wsi. Mało nie zeszła na zawał, gdy robiła sobie zdjęcia śladów niedźwiedzia (załączone poniżej, też je mijaliśmy) i z zarośli wychylił się przed nią niemałych rozmiarów niedźwiedź. Opowiadała, że czuła jak ją zmroziło, zaczęła po cichu śpiewać i uderzać ręką w książkę w nadziei, że miś sobie pójdzie. My nie mieliśmy tyle szczęścia (a może jednak mieliśmy).

Z Zatwarnicy przenieśliśmy się do bardziej turystycznej części Bieszczad, do Ustrzyków Górnych. W schronisku PTTK, gdzie rozbiliśmy namioty, poznaliśmy cudowną ekipę z Koszalina. Mama Ala i tato Kucharz zaadoptowali nas do swojej gromadki - oni zyskali dwójkę dorosłych dzieci, my czwórkę rodzeństwa w wieku gimnazjalnym i dodatkowych rodziców. A cały dowcip polega na tym, że nikt z tej grupy nie jest ze sobą spokrewniony.

A, no i jeszcze tego samego dnia, mimo lekko niesprzyjającej aury, wybraliśmy się w góry.












sobota, 8 lipca 2017

Bieszczady #01

Moja nowa miłość, Bieszczady.

Ale, od początku.

Otóż w góry chciałem się wybrać od dłuższego czasu, ale jakoś tak schodziło. Pojawiły się jakieś zlecenia, później egzaminy. W końcu dojrzałem do decyzji i postanowiłem, że czas ruszyć pod namiot.

Początkowo miała towarzyszyć mi moja siostra, jednak zawaliwszy egzaminy, musiała zostać w Gdańsku. Wszyscy wokół byli zajęci, nikt z moich znajomych nie mógł jechać. Napiszę na fejsbuku, pomyślałem, tak jak w przypadku zeszłorocznego stopa. I znalazłem się z Ł. aka Kazimierzem, który miał wyjazd z grubsza zaplanowany. Z pomocą Lucka zapakowałem plecak po brzegi, Ł, zgarnął  mnie z Konina i ruszyliśmy na południe.

W pierwszy dzień udaliśmy się w totalną dzicz, przedzieraliśmy się przez chaszcze niczym Indiana Jones, rozbiliśmy obóz przy rzece, brakło tylko świeżych ryb na kolację. Było ognisko, była herbata i campingowe żarcie. Istne Into the wild, bez tragicznej końcówki na szczęście. Zastanawialiśmy się, czy spotkamy niedźwiedzie (które podobno królują w paśmie Otrytu), ale na odciskach łap się skończyło.




















piątek, 7 lipca 2017

Ajfoczerwiec.

Czerwiec  był zdecydowanie spokojniejszy. Sesja na studiach, sesje rodzinne, Holandia, Bieszczady (proszę przygotować się na masę zdjęć z gór), trzy wesela i niedźwiedź.



















+ wakacyjny bonus, czerwcowe autoportrety*







*autoportret brzmi dumniej niż selfie ;-)
Zapisz