niedziela, 6 listopada 2016

Autostopem przez Hiszpanię i Portugalię #6

Część pierwsza tu: ᵔᴥᵔ
Część druga tu: ʕ·ᴥ·ʔ
Część trzecia: ʕ ·ᴥʔ
Część czwarta: ʕᴥ· ʔ
Część piąta: 
ʕ•ᴥ•ʔ

Czy ja już wspominałem o beznadziejności wyjazdów z portugalskich miast? Porto również okazało się pod tym względem okropne. Problemy zaczęły się już przy próbie zakupu biletów na metro - automat najpierw nie chciał przyjąć gotówki, później karty kredytowej, aż w końcu odmówił posłuszeństwa. Poszliśmy poszukać pomocy wśród lokalnych i rada, jaką dostaliśmy, bardziej oczywista być nie mogła: Idźcie na kolejną stację. Brawo, Captain obvious, dzięki za podpowiedź. Na nasze szczęście odkryliśmy drugi automat ukryty gdzieś na szarym końcu stacji i tam udało nam się zakupić upragnione bilety.

Po dotarciu do wylotówki czekaliśmy, i czekaliśmy, i czekaliśmy... Dołączył do nas jakiś autostopowicz z Czech, ale kiedy tylko usłyszał jak długo tam już kwitniemy, poszedł dalej. Po trzech godzinach i po krótkiej przerwie na kawę, jakaś miła pani zabrała nas do swojego rdzewiejącego auta. Dowiozła nas do miejscowości Espinho. Niby fajnie, bo znów widzieliśmy ocean, ale my chcieliśmy w drugą stronę! Na szczęście po jakimś czasie udało nam się złapać transport do Aveiro, więc zaczynało się układać. Niestety, nieźle pachnący i tak samo nieźle wyglądający pan z renault wysadził nas w fatalnym miejscu. Nie wiadomo było, czy śmiać się, czy płakać. Postaliśmy chwilę na stacji benzynowej, później kawałek dalej, aż wpakowaliśmy się na drogę szybkiego ruchu. Byliśmy zdesperowani, robiło się ciemno.

I nagle, niczym głos z niebios, usłyszeliśmy Heeeeey! Let's go go go go! Naszym oczom ukazał się on (tutaj powinna grać taka muzyczka, niczym z filmów), anioł w czystej postaci. Niewysoki, z bujną czupryną, lekko okrągły, ale bez skrzydeł. Jego powóz też najnowszy nie był, choć w dobrym stanie. Angelo, aktor teatru ulicznego, bo o nim mowa, okazał się naszym zbawieniem. Krzyczał, machał odnóżami, więc złapaliśmy plecaki i popędziliśmy w jego kierunku.
Angelo miał dla nas trzy propozycje:
- podwózka w idealne miejsce do złapania stopa w kierunku Madrytu,
- piwo i podwózka w idealne miejsce do złapania stopa w kierunku Madrytu,
- piwo, kolacja u niego, nocleg z prysznicem i podwózka w idealne miejsce do złapania stopa w kierunku Madrytu.
Myślę, że nasz wybór nie jest niespodzianką. Perspektywa spania w namiocie, bez prysznica, ciepłego jedzenia i innych udogodnień lekko nas odrzucała :)
Wsiedliśmy zatem z naszym aniołem i ruszyliśmy na piwo. Po spożytym napoju podjechaliśmy do jego chatki, zwiedziliśmy dom i warsztat, usiedliśmy i słuchając opowieści piliśmy przepyszne wino porto. Padła propozycja wyjścia na jeszcze jedno piwo. Skończyło się na trzech, i na jeździe na podwójnym gazie - YOLO, jak to mówi dzisiejsza młodzież. Zjedliśmy też najpyszniejszy makaron z bobem i sącząc n-tą lampkę porto, rozmawialiśmy o sensie istnienia.
Dnia następnego zostaliśmy podwiezieni do przydrożnego baru, do którego niczym do portu, zawijały wszystkie ciężarówki. Niestety kierowcy przy swoich miskach z jedzeniem najmilsi nie byli, więc grzecznie podziękowaliśmy i stanęliśmy przy wjeździe na autostradę. Padało, było zimno i nieprzyjemnie. Wiał wiatr, deszcz mocno doskwierał. Kolejni kierowcy olewali nas komisyjnie. Aż tu nagle naszym oczom ukazała się biała ciężarówka. Pomyślałem sobie błagam, zabierz nas, drogi panie. I zabrał nas drogi pan. I to do samego Madrytu! Więcej szczęścia jak rozumu.












2 komentarze:

  1. Pisze się "captain" :)
    "czekaliśmy i czekaliśmy" - przecinek :)
    "jakichś", "jakaś", "jakimś", "jakąś" :)

    OdpowiedzUsuń