W ciągu zaledwie kilku miesięcy znaleźliśmy szkołę do której aplikowałem i zostałem zaakceptowany.
Kupiliśmy bilety.
Dostałem wizę studencką na 5 lat.
Zrezygnowałem z pracy.
Przyspieszyłem egzaminy na filmówce.
22 maja odleciałem z Warszawy.
Odleciałem z Luckiem pod nogami.
W Seattle wylądowałem o 11:30, zgodnie z planem. Po bardzo szybkiej, sprawnej i bezproblemowej kontroli granicznej wsiadłem do kolejki wożącej ludzi między terminalami i pojechałem w Nieznane. Nieznane nie było takie straszne w sumie. Chyba za wiele o tym wcześniej nie myślałem, bo gdybym myślał to albo bym zwariował, albo nie poleciał. W tym całym Nieznanym czekał na mnie T.
No i zaczęła się przygoda życia.
Wątek podróży i całego procesu rozwinę kiedyś jeszcze w innym poście. Ten jest taki "na rozpęd"* :)
*Wybaczcie cudzysłów, mój komputer dał się zamerykanizować i buntuje się przy stawianiu polskiej wersji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz