środa, 1 lipca 2015

Light as feathers #13

The end. 
Gryll.

Jak to w zwyczaju, zakończenie czegokolwiek trza świętować. I tu nie obyło się bez zacnej imprezy.
Umówiliśmy się wszyscy (cała ekipa, aktorzy, wspomagacze) u naszej kochanej i niepowtarzalnej Rołzi na międzynarodowe barbekju. 
Plan był prosty: każdy przynosi coś do żarcia i do picia, grill jest, trza ino węgla. Nasza cudowna gospodyni ma stołów i krzeseł wystarczająco, by pomieścić pułk wojska (albo i dwa), zatem miejsca było dla wszystkich.
Kupiliśmy mnóstwo kiełbachy, była karkówka, boczuś, parówki, hamburgery, a dla wegetarian cukinia i inne pyszności. Dziewczyny przyniosły duuużo dobroci. Wegetariańskich głównie. Ale dobroci.
Bystrzaki Ewa i Robert wpadli na genialny pomysł: zorganizowaliśmy Galę Oskarową (a w zasadzie to Pelową). Dzielna i zdolna Ewcia wyrzeźbiła piękne statuetki Oscara, kupiliśmy bibułę, mającą imitować czerwony dywan. Nawet tort był! I prezenty, oczywiście. Każda z dziewczyn dostała własnoręcznie malowaną, prawie że rzeźbioną koszulkę. Jedyną i niepowtarzalną. By Ewa&Robert Handmejd Atelijé.
Śmiechu i zabaw nie było końca ;-)
Nawet mecz w koszykówkę się odbył. Kolejny dowód, że moja kondycje nie istnieje.
Nie obyło się oczywiście bez naszego flagowego 'gin&tonic', które płynnie przeszło w piwo i później w szampan.
Tak, tak, nie pamiętam jako to się stało. Inni pamiętają (niestety).



















Fot. Ewa, fewshots & Zwierz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz