środa, 10 czerwca 2015

Light as feathers #06

Robert na wakacjach. Ewa podsumowuje weekend.


"O godzinie 12:00 gdy kur ( a w tym wypadku gęś) zapiał 3 razy, drzwi otworzyła... Babcia i pyta: Jest Rosana? Co dzisiaj gramy?!
Generalnie z Babcią to większa historia (opowiem bo to fajne było i Ross to prawie z krzesła mi spadła wieczorem jak o tym jej opowiadałam). Babcia mówi do mnie:
- Ewa, mnie to się nawet nikt nie zapytał czy ja chcę grać!  - po czym po chwili zastanowienia, Babcia dodaje całkiem poważna ale spokojna - Eeeee, może i dobrze. Jakby zapytali to może bym się nie zgodziła. Widocznie nie potrzebują znać mojej odpowiedzi. - I już pewna werwy - To co gramy dzisiaj? Mówiła że gram do południa. Potem mam wolne!

Ale ok, jak to było. 

No jak już Agniesia Holland dotarła, to mnie i Eryka porwała na boisko, usiedlim na trawie. Agniesia wyjęła swój magiczny maleńki kajecik, dwie strony szlaczków po holendersku i mówi do nas z pozycji jogina w koku jak z telenoweli "Trędowata" siedzącego po turecku: 
- Poszukajcie jakiś sytuacji z waszego otoczenia, które miały podwójne znaczenie. - I dodaje przykład patrząc na Eryka - Masz fajną bluzkę. Możesz to zrozumieć, że podoba mi się ta bluzka, ale jednocześnie, można to odebrać jako wcale mi się nie podoba. 
No to szukaliśmy takich sytuacji: Eryk podał rozmowę z siostrą nie wierzącą w Boga, która prześmiewczo grozi mu, że jak będzie się źle zachowywał to trafi do piekła, w które tak samo nie wierzy jak w Boga. Ja podałam coś o chwaleniu bananów na targu - Eryk podchwycił przyznając, że najwięcej to chyba jest podtekstów seksualnych w takich prostych rozmowach. 

Przy tej rozmowie Eryk powiedział, że wczoraj wieczorem ćwiczył to zadanie z kołami dźwięków na koncentrację. Przytoczył też sytuację, gdy wściekł się na brata i chciał go uderzyć, ale wycofał się, zszedł do kotłowni, powtórzył to ćwiczenie i to go bardzo uspokoiło. Rossane była bardzo zadowolona, że po zakończeniu tych spotkań nie przestajemy myśleć o tym projekcie.

Następnie przeszliśmy do ćwiczeń praktycznych w terenie. Rossane powiedziała mi, że po prostu mam się opalać na fotelu na podwórku. Eryk miał natomiast polać mnie wodą (poprzeszkadzać mi). Oczywiście o tej wodzie nic nie wiedziałam (każdy dostał swoją "misję" w tym ćwiczeniu). Eryk zlał mi łeb ta zimną wodą - generalnie byłam zaskoczona, ale nie wściekła. On natomiast przyznał, że był niepewny względem tego jak zareaguję. 

Później Rossane poprosiła Eryka by jeździł rowerem wokół tego fotela na którym się opalam, trochę się popisywał,  a ja miałabym zwrócić mu uwagę, okazać irytację. Ogółem to wyszło super, bo Maciek, który spawał bramę był przekonany że stękam na Eryka serio, więc też mu zwrócił uwagę. Wszyscy byli zachwyceni - w końcu wskazywało to na zwykłą, normalną, naturalną sytuację.

Kolejne zadanie odbywało się w kuchni z udziałem Babci (inicjatorką tej sceny była Róża, której Eryk obiecał, że pozmywa). Ja i Babcia miałyśmy siedzieć pod oknem i strofować Eryka który zmywał, ja w miedzy czasie miałam wygnać psa (Ufo to filmowy pupil Eryka) a Babcia miała przejść w czyn pokazania Erykowi jak prawidłowo się zmywa. Jak wiemy zdolności aktorskie Babci, po piątkowych scenach łóżkowych, zostały okrzyknięte naturalnym, wrodzonym talentem.

No i najważniejsze, bo chyba najtrudniejsze jak dotąd:
W pokoju Eryka: Ja miałam oglądać telewizję, Eryk miał podejść,usiąść na kanapie, po czym położyć głowę na moich kolanach i razem ze mną gapić się w telewizor (który był przenośnym głośnikiem, który przy drugiej próbie się wyładował :P ). Ja miałam zwrócić mu uwagę, że już jest trochę za duży na takie dziecięce pieszczoty, jednak mimo wszystko ie odtrącić go i pozwolić mu zostać. Przy tej scenie mieliśmy zwrócić uwagę na dźwięki z koła nr 2. Przy trzeciej, ostatniej próbie, miałam zacząć głaskać włosy Eryka.

I deser o którym lepiej nie pisz teraz, bo to do biografii Rossen wstawimy jak już będzie sławna tak, że będzie kręcić platynową kamerą na złotym statywie:
Róża wysłała nas po piwo, które żłopaliśmy na poddaszu u Wiktorii gdzie z przerwami trwał remont. Rossane jako niepaląca wyjarała z 2 szlugi i pojechaliśmy do chaty. W między czasie jeszcze Eryk prawie się zabił uderzając w podskokach o ścianę nad framugą drzwi. 

W drodze na Chorzeń buzie nam się nie zamykały... przez co podróż zdawała się trwać 10 minut. No a na Chorzniu: żurek i gin&tonic, pizza no i szisza która się nie chciała palić. Znalazłam jakieś fajury których posmak podobny do lizania od środka komina z naszej konińskiej Elektrowni.



No a Niedziela.... Jedzenie, balkonowy chillout, gin&tonic, a potem GRYYYYYYYLLLL u Róży, bimber który Rossane piła jak zadwolony z roboty polski chłop po tym jak starą krowę sprzedał jako cielną jałoszkę :)"


A Ewa rzeczywiście powinna zacząć pisać jakiegoś bloga.









Fot. Rosanne Pel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz