poniedziałek, 14 marca 2016

Jesus, Maria i Velez Blanco.


Co trzeci facet w Hiszpanii to Jesus. Co piąty to Juan. Są jeszcze: Antonio, Alejandro, José albo Carlos. Reszta to nie Hiszpanie* ;-)

Brak warzyw i deficyt owoców zmusił nas wczoraj do wyjścia z groty do cywilizacji. Wybraliśmy się na lokalny targ do najbliższego większego miasta, oddalonego o jedyne 23km. Jak w każdej miejscowości w tym kraju, nad naszymi głowami mieliśmy pajęczyny przewodów elektrycznych, czyhających, by na nas spaść. Lokalni patrzyli się na nas trochę jak na nienormalnych, czy jakichś innych trędowatych, nie wiadomo czemu. Wika, jako blondynka wzbudza nie lada zainteresowanie. Na szczęście nikt nie przybiega i nie ciągnie jej za włosy (cóż, jestem niezłym odstraszaczem).
Na straganach rzeczy mają przeróżne: od majtek z firanki, przez jeansy Lee, okulary RayBan, aż na Apple Watch kończąc. Mimo ogromnych promocji, niskich cen i wyglądu sprzedawców, nie skusiliśmy się na żaden okazyjny zakup. Rzuciliśmy się na owoce i warzywa. Pomarańcze i mandarynki są słodkie jak franca, jabłka też, truskawki nie mają smaku, a kiwi smakuje jak w Polsce, ino hodowane jest w Czarnobylu. Zresztą tak jak cebula :)

Korzystając ze słonecznej niedzieli i czasu poza grotą i wsią wybraliśmy się też do Velez Blanco, białego miasta, położonego nieopodal Marii. Taka tam mieścina z zamkiem na jednej z gór. Łatwa do przeoczenia.


























*Potwierdzone przeprowadzonymi przeze mnie pięciodniowymi badaniami.

1 komentarz: