czwartek, 24 marca 2016

Siema, Morze Śródziemne!

Pobudka 7.00 (dla mnie 7.20), śniadanie, toaleta, pakowanie i w drogę!
Załadowaliśmy psy do bagażnika, małą kluskę na czterech łapach Wika wzięła na kolana. Po drodze zatankowaliśmy jeszcze naszego czarnego chorego rumaka bez dwóch nóg i przez nasze ukochane Velez Blanco pogalopowaliśmy nad Morze Śródziemne.
Temperatura rosła wprost proporcjonalnie do odległości od naszego miejsca zamieszkania. Águilas przywitało nas pięknym słońcem i temperaturą dwudziestu-kilku stopni. Po zaparkowaniu auta przeprowadziliśmy lekką obczajkę, by później przenieść się w nieco bardziej odludne miejsce gdzie psy będą miały więcej luzu. Dziewczęta przyniosły koce i zaczął się raj, który długo sobie nie potrwał.
Zupełnie znikąd na niebie pojawiły się chmury, które przysłoniły nam promieniowanie UV i zabrały możliwość przedawkowania witaminy D.
Lekko zniesmaczeni przemieściliśmy do centrum na jakieś dobre jedzenie. Znaleźliśmy knajpę, w której można zjeść coś iście hiszpańskiego (wreszcie!), przywiązaliśmy zwierzyniec do stelażu pseudo-daszku i zasiedliśmy do stolika. Po chwili cierpliwości kelner (który był całkiem niezły dopóki się nie uśmiechnął) przyniósł nam patelnię ze świeżutką, gorącą, pachnącą i w ogóle wow paellą - rozpłynęliśmy się. Wreszcie poczuliśmy, że jesteśmy w Hiszpanii, nie na Księżycu ;-)














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz